Co jedli grodnianie w latach międzywojennych? Gdzie kupowali artykuły spożywcze, przecież nie było wtedy żadnych hipermarketów. Jakie dania cieszyli się popularnością w starych kawiarenkach i restauracjach i co z tych starodawnych smakoci można było by powrócić na stoły dzisiejszych grodnian? Są to pytania o tyle interesujące o ile też skomplikowane. Ciężko jest czegoś się doszukać o ile nawet autor tego tekstu nigdy nie widział żadnego menu jakiejś grodzieńskiej restauracji z lat 1920-ch. Ale ponad wszystko spróbujemy zorganizować wędrówkę po gastronomicznych osobliwościach starego Grodna. 

 Handel jedzeniem w naszym mieście trzymał się na zasadzie prywatnej inicjatywy i zabezpieczenia każdego niewielkiego terenu miasta jak największą ilością sklepów, które stale konkurowali ze sobą za spożywcę. 

Każda grodzieńska gospodyni mogła zakupić prawie wszystkie artykuły spożywcze nie wychodząc za granicy swojej dzielnicy i tylko po jakieś osobliwsze smakołyki trzeba było ich trochę dalej. A smacznych rzeczy było dużo. W piekarni Kapłana na Drzewnym Rynku można było kupić najlepsze w Grodnie kajzerki, okrągłe bułeczki znane nam dziś tylko po supermarketom Białegostoku. Świerza kajzerka rano kosztowała pięć groszy, a wieczorem już tylko cztery groszy. W piekarni Lubega przy ulicy 11 listopada sprzedawane byli napoleonki (w kształcie czapki Napoleona) nadziewane makiem. Do kina „Pan” młodzież grodzieńska szła zakupiwszy w cukierni Kieczkowskiego najsmaczniejszych pączków.

Było czego wybierać i z chlebem. Do przykładu przy ulicy Bazyliańskiej w sklepie pana Śleszyńskiego kupowano chleb „Wiejski” wypiekany w Grandziczach i przywożony do Grodna każdego ranku.  

Oprócz piekarń po mieście było porozrzucano wiele sklepów mięsnych. Najznakomitszym był „Skład wędlin” na rogu Orzeszkowej i Bośniackiej w nieistniejącym teraz domku około kino „Czerwona Gwiazda” (byłe „Pan”). Rożne rodzaje wędlin i kiełbas w tym sklepie można było nie tylko obejrzeć i powąchać przed kupieniem, ale też i skosztować, dlaczego czekali na kupca specjalne talerzyki z musztardą. 

 


W domach prywatnych od razu i wyrabiano i sprzedawano artykuły mięsne. W roku 1932 otworzył się sklep mięsny Południa przy ulicy Mickiewicza na Nowym Świecie. W budynku pracował sklep, istniała lodownia a na piętrze mieszkała rodzina Południów. Każdy wytwórca, nawet ten najmniejszy, starał się przywabić kupców jakimś oryginalnym towarem. Pan Połudzień do przykładu produkował smaczną kiełbasę cytrynową, do której dodawano cerę cytrynową. O ile zarobek w rodzinach grodzieńskich otrzymywano raz na kilka tygodni albo na miesiąc, to w swojej dzielnicy w sklepie zawsze można było wziąć towar „na książkę”, to znaczy w kredyt, żeby oddać dług po otrzymaniu zarobku.

Także można było wziąć towar na książkę i w sklepach kolonialnych gdzie sprzedawano czekoladę, pomarańcze, herbatę, kawę i bardzo często też śledzie, które ustawiano w beczkach tuż przy wejściu do sklepu. 

Jedli grodnianie nie tylko w domu ale lubili wpaść do kawiarni, cukierni czy do restauracji. Ci najbiedniejsi chodzili „na owsa” (na piwo) piątkowym wieczorem albo wybierali się do restauracji raz-dwa na roku, do przykładu na Sylwestra. Bogatsi nie tylko zjadali w restauracji obiad ale i robili interesy. Włościanie z okolic Grodna odznaczali udałe transakcję szklanką „krajowej czystej” (wódki) w sklepie Jabłońskiego przy Drzewnym Rynku a bogaci kupcy zwłaszcza pochodzenia żydowskiego świętowali w najdroższej restauracji miasta w hotelu „Europa”, gdzie pomiędzy innymi podawano najlepsze w Grodnie flaczki. Dla tego restauracji w Grodnie było wiele – o wiele więcej niż teraz. „Zacisze” przy Telegraficznej, „Royal” przy Horodniczańskiej, „Resursa Obywatelska” przy Akademickiej... Co prawda restauracje były miejscem nie tylko do porządnego spędzania czasu ale i różnych awantur, wiele informacji o których można spotkać w grodzieńskich gazetach tych lat. Przykładem jednego wieczora do restauracji przy ulicy Orzeszkowej wpadł niejaki pan P. i kiedy kelner odmówił mu nowej porcji wódki (z powodu tego że był już dostatecznie pijany) rzucił w kelnera kieliszkiem. Kelner się uchylił i kieliszek trafił do butelek z drogim alkoholem, który się przelał na drogie papierosy. W rezultacie pan P. został winien restauracji 430 złotych, co w tych czasach składało miesięczny zarobek majora Wojska Polskiego. Jak i wszędzie restauracje były też miejscami stałej lokalizacji złodziei i machlarzy.

Nie brak było i kawiarń. Znane były kawiarnie „Ziemiańska”, „Europejska”, Śleczyńskiego, Szypowskiego ale najpopularniejszej była kawiarnia Kotowskiego na rogu Najdusa i Dominikańskiej. Jozef-Napoleon Kotowski otworzył swoją kawiarnie jeszcze w latach Pierwszej Światowej Wojny i prowadził ją aż do śmierci w 1930 roku.

 Jednak najsmaczniejszą kawę w Grodnie można było skosztować w kawiarni „Stambuł” nazywanej wśród grodnian „kawiarnia u turka”. Właściciel tej rozlokowanej na rogu Orzeszkowej i Wileńskiej kawiarni chyba był emigrantem z Azerbejdżanu, ale kawiarnia była sporządzona w najlepszych tureckich tradycjach.

 


Jednym z najciekawszych napojów, popularnych w przedwojennym Grodnie, była buza (w Turcji i Bułgarii boza) – tradycyjny wśród narodów tureckich i Słowian południowych trunek wzmacniający. Napój ten był przywieziony najpierw do Białegostoku jeszcze przed Pierwszą Wojną Światową przez emigrantów z Macedonii. Mianowicie w Białymstoku w roku 1913 otworzyła się pierwsza w Polsce buźna (albo buziarnia). Przygotowywany z kaszy jaglanej lub płatków owsianych z dodatkiem drożdży i masła śmietankowego ten gęsty o orzechowym kolorze niskoalkoholowy napój stał się bardzo popularny wśród mieszczan. Grodno musiało poczekać na swoją buziarnie aż do połowy lat 1930-ch kiedy przy ulicy Dominikańskiej otwarła swoje drzwi cukiernia-buziarnia „Orient” (później „Buźna Macedońska” Mikołaja Wasilewicza). Oto jak wspominał o tej cukierni Georgiusz Moiseew, który w tych czasach uczył się w jednej z grodzieńskich gimnazjów: „Przy zejściu się ulic Dominikańskiej i Wileńskiej, po prawej stronie mieściła się piekarnie, znana ze swych watruszek. Ojciec zawsze dla mnie ich kupował, kiedy wracaliśmy z łaźni. Niedaleko od piekarni znajdowała się serbska buziarnia – cukiernia, gdzie zawsze kupowaliśmy buzę z chałwą. Buza – napój, podobny do kwasu, tylko gęsty. Zwyczajem przychodzono do buziarni „omyć” nowe zakupy albo po ciekawym filmie”. Lodowata buza, podawana z orzechami lub chałwą, była ulubionym napojem i dzieci i starszych ludzi. Była gimnazistka Antonina Marcinkiewicz wspomina, że znaczną część swoich kieszonkowych pieniędzy dzieci przedwojennego Grodna spuszczali w buziarni za piciem buzy ze smacznymi nadziewanymi waflami. Ciekawym jest to że już od kilku ostatnich lat w niektórych restauracjach Białegostoku znów można zamówić szklaneczkę buzy, wydaje się że już przyszedł czas i dla grodnian pomyśleć o odbudowie buziarni i w swoim mieście.

 


Ani smaków ani piachów starego Grodna już nie sposób wrócić do nas. Nie pomogą tu ani stare zdjęcia, ani dokumenty. Chyba że będzie kiedyś wymyślona maszyna czasu. Ale dopóki pamiętamy o przeszłości, dopóki możemy pozbierać recepty starych popularnych dań, dać nowym kawiarenkom te same nazwy co i wiele dziesięcioleci temu, to może nie wszystko jeszcze stracono i kiedyś naprawdę wyczujemy prawdziwy smak starego Grodna.


Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Scroll to top