Latem roku 1872 znany polski archeolog i wędrownik Zygmunt Gloger razem z jednym ze swoich krewnych i włościaninem z Losośny Wiktorem Mazurkiewiczem na lodzi, zwanej czajką, spuścił się po Niemnie od Grodna do Kowna.

Cóż ciekawego mógł widzieć zasłużony naukowiec na brzegach rzeki w samym sercu byłej Rzeczypospolitej? Przecież nie było tu nigdy ani piramid ani wspaniałych pałaców antycznych. A ponad wszystko Zygmunt Gloger szukał. Szukał on źródła, korzeni wspólnej przeszłości historycznej Polaków, Litwinów i Białorusinów, złączonych Niemnem – „rzeką czasu”, jak mianowali jego nasi przodkowie. „Gdy inni szukają źródeł Nilu w skwarze zwrotnikowego słońca, gdy odkopują gruzy Troi lub giną wśród lodów podbiegunowych, ja, ku tobie podążam, domowy Niemnie, by wyspowiadać nurty twoje i ustronia wybrzeży twoich, by skosztować chleba i soli pod strzechą nadniemeńską i pogwarzyć z rzeszą siół twoich” - pisał wędrownik, zachwycony urodą krajobrazów nadniemeńskich.

 

 Statki na Niemnie według malunku Tomasza Makowskiego. 1600 rok.
Statki na Niemnie według malunku Tomasza Makowskiego. 1600 rok.


Niemen w czasach wędrówki Z. Glogera wyglądał inaczej niż teraz. Był czystszy, bardziej głęboki i bystry. Na jego brzegach często można było zobaczyć statki bydła domowego, a na samej rzece wiele łodzi i większych statków. W ciągu dziesięciu stuleci oswojenia Niemna człowiekiem przepłynęło po nim dużo różnych statków. We wczesnym średniowieczu byli to ładje kupców z Kijowa czy Nowogródka i drakary  wikingów. Po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem poszli po Niemnie do Królewca strugi handlarzy z Wielkiego Księstwa Litewskiego, a od połowy XIX stulecia na Niemnie już można było zobaczyć statki rzeczne z całej Wschodniej Europy. Ze Szczary poprzez system kanału Ogińskiego przypływali do Grodna długie i wąskie rosyjskie bujaki, z Wisły przez kanał Augustowski wizytowali w naszym mieście ozdabiane berliny, a gośćmi z samego Bałtyku czas od czasu byli jedno lud dwu masztowe statki morskie zwane baty pruskie. Jednak najznakomitszym pracownikiem naszej rzeki zawsze była wicina.  

 
Budowano i używano wiciny tylko na Niemnie. Wicina była jednomasztowym, długim, niskim statkiem o wyniesionych charakterystycznie do góry burtach w dziobie i rufie, tworzących w wierzchołku charakterystyczny szpic.  W części rufowej wiciny osadzano długie wiosło sterowe. Nigdy nie miała sterów mocowanych trwale. Wicina była jednym z największych statków, używanych dla żeglugi po Niemnie. Mogła mieć nawet 50 metrów długości i około 8 metrów szerokości. Na jej pokład można było załadować mniej więcej 250 ton różnej produkcji rolniczej, tak zapotrzebowanej w przemysłowych krajach Europy Zachodniej, najpierw zboża. Właśnie w celu transportu zboża ze swojego majątku Kaladzina w guberni Mińskiej budował największe wiciny niemeńskie hrabia Chreptowicz-Buteniew.

 

Wiciny na Niemnie w Grodnie. Malunek Napoleona Ordy. Połowa lat 1860-ch.
Wiciny na Niemnie w Grodnie. Malunek Napoleona Ordy. Połowa lat 1860-ch.

    

  
Wiciny mogli płynąć po Niemnie do Bałtyku poczynając od miejscowości Świerżeń pod Mińskiem. Właśnie w tych okolicach, a osobliwie w miasteczku Szczorsy, mieszkali najlepsi sternicy naszej rzeki. A większa wicina potrzebowała nawet ze dwunastu pracowników. Następnym ważnym ośrodkiem handlowym były Stołpce, własność Czartoryjskich. Znaczna ilość wicin była też załadowywana w Mostach i Grodnie. Spławiano z naszych ziem do Królewca zboża, konopie, łój, siemię lniane, smołę, olej, rohożę. Z Królewca przywożono śledzie, sól, meble, trunki, wyroby z bawełny i jedwabiu.  

 

Tratwa z drzewna naprzeciwko majątku Stanisławowo. Malunek Napoleona Ordy. Połowa lat 1860-ch.
Tratwa z drzewna naprzeciwko majątku Stanisławowo. Malunek Napoleona Ordy. Połowa lat 1860-ch.


Wicina miała dość znaczne pomieszczenia podpokładowe. W części przodowej znajdowało się pomieszczenie dla czeladzi i kuchnia, pośrodku leżał towar a na rufie była „szafiarnia”, czyli pokój dla zarządzającego wiciną. Ten zwykle bardzo skromnie obstawiony pokój w drodze powrotnej z Prus Wschodnich zajmowano drogim meblem pokojowym i dywanami. Po prostu za przedmioty, które służyli do obstawienia wiciny, nie trzeba było płacić cła na granicy państwowej. W rzeczywistości całość tych rzeczy sprzedawano po powrocie do kraju.    

Ale najpierw ciężka droga z ładunkiem w dół po Niemnie. Największym niebezpieczeństwem dla sterników wicin były tak zwane rapy, czyli miejsca gzie rzeka stawała się wąska i woda szybko leciała nad mieliznami i dnem, pełnym ostrego i twardego granitu. W okolicach Grodna znane byli rapy Hrymiaczka (od razu za Pyszkami) i Puszkarka (około wsi Bala Solna). Najstraszniejsze rapy byli w okolicach Kowna i Olity.

 

Wicina pod żaglem koło Kołoży. Wyżej widać panoramę jeszcze nie zniszczonego pożarem Grodna. Początek lat 1880-ch. Z ekspozycji Muzeum w Grodnie.
Wicina pod żaglem koło Kołoży. Wyżej widać panoramę jeszcze nie zniszczonego pożarem Grodna. Początek lat 1880-ch. Z ekspozycji Muzeum w Grodnie.

 

O ile prowadzenie wiciny w dół po Niemnie było zajęciem bardzo niebezpiecznym, o tyle jej prowadzenie z powrotem do Grodna było sprawą ciężką. Co prawda statek był już o wiele lżejszy, a jednak przezwyciężyć silny prąd Niemna można było tylko przy pomocy żagla czy wysiłku fizycznego „wicinników” - najmowanych dla ciągnięcia statku chłopów. Często na początku XX stulecia na Niemnie można było zobaczyć następny malunek: dziesięć czy więcej chłopów ciągnęło wicinę w górę rzeki, idąc brzegiem i śpiewając jakąś smutną piosenkę. Kiedy zaczynał się wiatr, sterownik na wicinie stawiał żagiel i wicinnicy mogli wypocząć. Wicinnicy szli boso pomagając sobie długimi kijami. Niektórzy chłopy pracowali jako wicinnicy przez cały sezon, jednak większość, pracując stale na swoim gospodarstwie, szla ze statkiem tylko jeden lub dwa razy w ciągu lata.

Jeszcze jednym zawodem, związanym z Niemnem, było sprowadzanie drzewna do Królewca i Sankt Petersburgu. Drzewo budowlane od dawna było przedmiotem eksportu z Grodzieńszczyzny do Prus Wschodnich a od lat 20-tych XIX wieku zaczęto sprowadzać las z Puszczy Białowieskiej do Kronsztadu, gdzie wykorzystywano go na budowę floty Imperium Rosyjskiego. Późną jesienią czy zimą dostarczano kłody przez powiat Wołkowyski do wsi Jabłonowo nad Niemnem (teraz w rejonie Mostowskim). Składano ich w specjalnych miejscach na brzegu,  mianowanych „rumy”. Wiosną te kłody przy pomocy drutu, gałęzi brzozowych lub sznurów związywano w tratwy (płyty).

 

Żołnierze niemieckie prowadzą tratwę. Grodno. Lata 1915-1916.
Żołnierze niemieckie prowadzą tratwę. Grodno. Lata 1915-1916.


Dalej drzewo spływało w dół Niemna do Bałtyku. Specjalistów od prowadzenia tratw nazywano „oryli”. Praca ich była bardzo niebezpieczna i traumatyczna, potrzebująca sprytu, dużej siły i znajomości charakteru i niebezpiecznych miejsc  rzeki. Damy tu słowo Zygmuntowi Glogerowi: „Wszędzie spotykamy dużo spławianego z Litwy do Prus drzewa budulcowego, mianowicie świerków. Kłody świerkowe obnażone są z kory z wyjątkiem młodszego końca, w starszym zaś końcu czyli odziomie, mają zwykle wyciosane ucho. Dębu i sosny płynie bardzo mało. Około dwadzieścia kłód, czyli kloców bywa zbitych obok siebie w rodzaj przęsła, a trzy lub cztery takie przęsła uwiązane jedno za drugiem zowią się na Niemnie "kozłem"... Dwa kozły stanowią płyt. Na kozieł trzeba dwóch, a na płyt czterech orylów, po jednym, lub po dwóch w każdym końcu, którzy tratwy niesione bystrym prądem kierują za pomocą drygawek, a mają także w zapasie prysy, czyli kilkosążniowe żerdzie, tyki do odpychania od lądu i dna służące. Oryle na płytach i kozłach mają niskie długie budy z kory świerkowej, a przed niemi, na płaskich kamieniach i darni ogniska do warzenia strawy.” Jeśli płytów było wiele, to na jednym z nich znajdowała się tak zwana „skarbówka”, czyli domek z desek, w którym mieszkał przez czas spławu pisarz kupca drzewnego, będący zarazem płatnikiem i dostawcą dla orylów.

 

Rozładowywanie drewna ze statku przy pomocy koni. Grodno. Lata 1930-te. Z kolekcji Muzeum w Grodnie.
Rozładowywanie drewna ze statku przy pomocy koni. Grodno. Lata 1930-te. Z kolekcji Muzeum w Grodnie.


Tratwy szli po Niemnie i w latach międzywojennych. Wtedy dość aktywnie wykorzystywano kanał Augustowski. Trzy wielkie tartaki Grodna pracowali wyłącznie z surowcem miejscowym, zabezpieczając drewnem opałowym i budowlanym całe miasto i okolice.

 

Tratwy
Tratwy


Ani dla oryli, ani dla wicinników, ani dla sterników na starodawnych drewnianych statkach Niemen nie był wcale dobrym ojcem. Każdy rok zabierała rzeka do siebie kogoś ze swoich odważnych pracowników. O wiele bezpieczniejszym, bardziej komfortowym i już niezależnym od żywiołów przyrody pływanie po Niemnie stało się po pojawieniu statków o napędzie parowym. Słysząc syrenę parowca chłopaki ze wsi nadniemeńskich biegli zobaczyć ten dziwny utwór pomysłowości ludzkiej. Jednak o statkach parowych na Niemnie opowiemy następnym razem.  

Więcej foto tu i tu.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Scroll to top